Po chwili jakby się otrząsnąłem i zostawiłem tygrysicę pospiesznie.
- Przepraszam. – powiedziałem odwracając od niej wzrok. Gdy na nią patrzyłem, patrzyłem z niesamowitą rozkoszą, ale też i zarazem z ogromnym bólem. Bardzo przypominała mi kogoś. Kogoś, kto był mi bardzo bliski, ale stracony już na zawsze. Bezpowrotnie...
Spuściłem wzrok, wlepiając go w ziemię. Nie mogłem znieść widoku tej samicy, ponieważ wtedy serce kuło mnie, jakby przyszpilone przez miliony ostrych igieł, ale jednak zarazem czułem się jak w siódmym niebie mogąc ją widzieć.
- Wybacz mi, Avrill... – stęknąłem pod nosem nie mogąc sobie wybaczyć mojej bezsilności, gdy patrzyłem jak gaśnie w oczach... Szybko odrzuciłem rozpaczliwy obraz z dala od siebie. Dakota spojrzała na mnie.
- Kim była Avrill...? – spytała delikatnie, widać wyczuwając mój żal. Umilkłem.
- Nieważne. Jej już niema. – rzuciłem zimno, przerywając zalegająca wśród nas ciszę. O szczegóły tygrysica nie wypytywała. Razem wkroczyliśmy do pewnego lasu, przeszliśmy w pobliżu tygrysiego szpitalu i powędrowaliśmy dalej. Na pewno mocno zastanawiała się nad tym, kim była moja dawna przyjaciółka. Ja natomiast nie odzywałem się ani słowem więcej, z początku unikając wzroku samicy – lecz później ona zaczęła sama przykuwać moje spojrzenie.
- Czemu tak często mi się przyglądasz? – spytała w końcu najwyraźniej kątem oka wszystko zauważając.
- Po prostu bardzo mi kogoś przypominasz. – rzuciłem z pogardą. Co się ze mną stało? Normalnie przecież nie zachowuję się tak chłodno w stosunku do płci pięknej. Co było ze mną nie tak?
Nastała znów głucha cisza. Słońce chyliło się ku zachodowi i znikało już za drzewami, pozostawiając na niebie w tym kierunku piękne, jasne ubarwienia nieba.
- Zamierzam już iść do swojej jaskini, więc żegnaj. – prychnąłem. "Nie, nie, nie, nie! Kay, co ty robisz?!" dopadł mnie mój karcący głos wewnętrzny. –Żegnaj i do nie-zobaczenia! – dodałem mimo woli. "Nie, nie... to się nie dzieje na prawdę..." próbowałem przekonać samego siebie.
Samica spiorunowała mnie wzrokiem.
- Skoro tak chcesz, to ja może... już sobie pójdę... – nasunęła, ale w jej głosie wyczułem drgania. NIE!
- Wynocha mi z oczu jak najszybciej! – wrzasnąłem. Nie chciałem tego zrobić, ale czułem się po prostu zupełnie bezwładny. Jakby coś mną kontrolowało od środka. Oczy zaszły mi mgłą i osunąłem się na ziemię. To było ostatnie, co pamiętam...
***
Na początku nic nie kojarzyłem z ostatnich zdarzeń, ale po chwili wszystko zaczęło do mnie przywracać. Rozejrzałem się dookoła. Znajdowałem się w jakiejś jaskini, zdaje się, że w tygrysim szpitalu.
- Obudziłeś się. – stwierdziła znajoma mi tygrysica, gdy tylko uchyliłem powieki. – Spałeś kilka porządnych dni, ale poza tym wydajesz się być zupełnie zdrowy. – powiedziała nie czułym głosem. Wydawała się, jakby w ogóle jej to nie obchodziło. I musiałem jej przyznać rację. Skrzywdziłem ją...
"Nie! To nie twoja wina!" odezwało się coś we mnie natychmiast wszystkiemu zaprzeczając. "Przestań siebie obwiniać na okrągło!". Miałem zamiar przeprosić samicę za swoje zachowanie, ale zamiast tego, z pyska wyrwało mi się stanowcze zdanie:
- Wynoś się stąd! JUŻ!
Co to wszystko miało znaczyć?! Nic już nie rozumiałem...
<Dakota? XD>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz