Wpatrywałem się chwilę w jakiś niewidoczny punkt. Nic. Za mną nie było nikogo ani niczego, a jednak czułem się dziwnie nieswojo czując na sobie czyjś wzrok. Ktoś mnie obserwował? W każdym razie była to dla mnie niezwykle kłopotliwa sytuacja, ponieważ do moich doskonale wyczulonych zmysłów węchu nie docierał żaden zapach jakiejkolwiek istoty, co również wzbudzało we mnie podejrzenia. A jednak czułem czyjąś obecność. Blisko. Bardzo blisko...
"Nie, pewnie jestem przewrażliwiony" stwierdziłem gdy po raz kolejny odwróciłem łeb za siebie, aby zbadać wzrokiem okolicę. Westchnąłem głęboko i zacząłem powoli iść do przodu, ale nieuszłem nawet trzech kroków a usłyszałem czyjeś ciche warknięcie. Znieruchomiałem w miejscu. Następnie o uszy obiło mi się kolejne, głośniejsze od poprzedniego wyraźnie wrogie warknięcie. Gwałtownie odwróciłem się do tyłu, i omal nie zemdlałem (i nadal nie ogarniam czemu nie straciłem przytomności, bo miałem do tego niezły powód).
Przeźroczysty tygrys, o świecących intensywnie białym światłem oczach wpatrywał się we mnie, niemal przewiercając mnie swoim wzrokiem na wylot. Był w pozycji doskonale przygotowanej do ataku i pokazywał mi wszystkie swoje kły, które zapewne dałyby radę w sekundę rozdrobnić mnie na miliard kawałków. Jego oczy pałały wściekłością i wyraźnym zirytowaniem moją obecnością.
Patrząc na tegoż osobnika nie potrafiłem się zdobyć na najcichszy chociaż odgłos. Dopiero po długiej chwili otrząsnąłem się choć trochę z szoku, gdy ten tygrys zrobił krok ku mnie. Wtedy to ja odruchowo uszedłem o krok do tyłu. Z mojego pyska wogóle nieschodziło przerażenie.
- Nie będę cię stąd wyganiał, spokojnie – odezwał się nieznajomy, rozluźniając przy tym swoje mięśnie i uśmiechając się do mnie z politowaniem. – Właściwie, to bym chciał abyś nieco ze mną został... W końcu gości mam jedynie raz na okrągły wiek, więc często boleśnie odczuwam samotność... – Ostatnie zdanie wypowiedział chłodno, nabierając na pysk minę nie wyrażającą żadnych emocji.
- Ty jesteś tym duchem grasującym na Mount Everest'cie? – wydusiłem nadal nie wierząc w to, co stało się już oczywiste. Nigdy jakoś nie chciało mi się w to wierzyć, a co mi się przytrafiło? Ot, nagle zupełnie znikąd wyskakuje mi ten słynny duch we własnej osobie.
- Taaa, tak mi mówią wszyscy. Ale dla znajomych jestem po prostu Ākiiro Økami No Shizēn. Znajomych, których i tak nie mam. – rzekł ponuro i prychnął na koniec gniewnie. Po chwili się nieco "rozweselił" i przyjrzał mi się uważnie. Przeszły mnie dreszcze i głośno przełknąłem ślinę. Jego kąciki warg uniosły się tworząc złośliwy uśmiech.
- A wiesz, co ich spotkało? Otóż, wszystkich upiekłem żywcem i zjadłem – Zamyślił się trochę. – A jak miałem lepszy dzień to pozrzucałem w przepaść blisko szczytu Mount Everestu, jak to wy nazywacie tę górę.
Zająknąłem się i zacząłem powoli się wycofywać, ale ni stąd, ni z owąd tuż za mną pojawił się ten duch, w czego wyniku zderzyłem się o niego swoim zadem i upadłem na ziemię. A ja zawsze sądziłem, że przez duchy da się przeniknąć... Tygrys zaśmiał się, ale bez nawet cienia radości i przestając złapał mnie za gardło. Zacząłem się wyrywać na wszystkie strony i szarpać, ale ten osobnik miał wręcz niewyobrażalną siłę i ani na chwilę nie zwalniał swego uścisku. Dysząc ciężko w końcu się poddałem.
- Słuchaj, bo dwa razy powtarzać nie będę: bądź lepiej grzeczny, ponieważ oboje dobrze wiemy, że ten kto wpadnie w moje łapy nigdy się już z nich nie wyrwie. Jesteś moją własnością i zrobię z tobą co zechcę. – powiedział spokojnie, nachylając się nade mną.
- Błagam, nie gwałć! – zawołałem przerażony, i choć po wcześniejszym bezskutecznym szamotaniu się zupełnie opadłem z sił, to i tak ponowiłem próbę wyrwania się tygrysowi. Jednak zdążyłem już się dawno przekonać, iż takie interweniowanie nie zadziałałoby na tego ducha.
Ten obrzucił mnie pogardliwym i nieco zdziwionym spojrzeniem, po czym zapewnił:
- Spokojnie, nie zamierzam.
- HALOOOOOO! RATUNKU! CZY KTOŚ WOGÓLE MNIE SŁYSZY, DO CHOLERY?! – wrzeszczałem najgłośniej jak tylko umiałem, ignorując wszystkie słowa wypowiedziane przez ten czas przez ducha. Ākiiro Økami No Shizēn tylko przewrócił oczami.
- Tu cię nikt nie usłyszy, biedaku. Nie bój się, jedynie cię trochę uwędzę i będzie po wszystkim, nie? – zażartował. – Mam też dobrą wiadomość.
- A JAKĄ NIBY?!
- A taką, że ostatnio dostałem wspaniałe przyprawy i będę miał dziś wieczorem równie wspaniałą ucztę. Czy ja powiedziałem, że ta wiadomość jest dobra dla ciebie?
Ten spokój z jakim to mówił duch doprowadzał mnie do szaleństwa. Zbledłem z wysiłku i dysząc ciężko osunąłem się na ziemię bezwładnie. Przed oczami przemknęły mi sceny z ostatnich chwil, a potem widziałem już jedynie ciemność.
~*~
Powoli otworzyłem swoje powieki, po czym zamrugałem kilka razy dla wyostrzenia wzroku. Chciałem ziewnąć, ale poczułem że pysk miałem związany mocno zaciśniętymi sznurami. Po kilku minutach cudem udało mi się zdjąć z pyska ten sznur pełniący rolę kagańca.
Leżałem bokiem na ziemi, a przednie łapy miałem jeszcze ze sobą związane jak i tylne razem. Ze wszystkich sił starałem się podnieść, ale nie udawało mi się to. Po wielu bezskutecznych próbach poddałem się, i chwilę po tym nade mną stanął Ākiiro, przyglądając mi się uważnie.
- Nie wiem która przyprawa najlepsza. Doradzisz, przyjacielu? – zapytał, po czym podsunął mi tuż pod nos trzy małe płócienne woreczki z niewielkiej ilości zawartością przypraw w środku. W nozdrzach mi się aż zakręciło od ostrego zapachu płynącego z wnętrza woreczków i kichnąłem. Potem z niesmakiem na pysku spojrzałem na ducha. Ten zaśmiał się szyderczo i jednym, szybkim ruchem łapy sprzątnął worki z przyprawami.
Następnie postrach Mount Everestu zabrał się za znoszenie wielu suchych gałązeczek i już po chwili zorientowałem się w sytuacji.
- Ej, koleś! Hola, hola, ty chyba nie zamierzasz mnie upiec? – spytałem. Adresat odwrócił się w moją stronę i posłał mi przelotne, znudzone spojrzenie.
- Czemu niby nie? W prawdzie to duchy nie czują smaku, ale co, nie wolno mi upiekać gości na ogniu i ich zjadać? Że moje kupki smakowe zrobiły sobie niezłe wakacje to nie oznacza, iż nie mam prawa sobie wżerać tygrysów.
Dalej już nic nie mówiłem. "Ekstra, nie ma to jak zgrilowany tygrys" powtarzałem sobie w myślach, coraz bardziej zdenerwowany.
- Och, zbawienie! – wyrwał mi się okrzyk radości, przez co duch spojrzał na mnie jak na idiotę. Zacisnąłem zęby i patrzyłem na tygrysa zakłopotanym spojrzeniem, ale na szczęście ten zignorował mnie i wrócił do swej dotychczasowej roboty. Gdy upewniłem się, że mój tygrysożerny towarzysz był zbyt zajęty by przejmować się tym co ja robię podczołgałem się do leżącego na ziemi scyzoryka. Nie mam pojęcia skąd ten samiec go wytrzasnął, lecz nie przejmowałem się tym najbardziej. Miałem po prostu nadzieję, że tym nieporęcznym dla tygrysich łap urządzeniem uda mi się szybko rozciąć splątujące moje kończyny sznury i niedostrzegalnie wymknąć się oraz uciec gdzie pieprz rośnie – byleby jak najdalej od tego egoistycznego tygrysożercy. Złapałem się tej myśli jak tonący na morzu deski ratunkowej.
Złapałem scyzoryk w swoje kły, przy okazji rozcinając sobie nieco wargę. Zignorowałem jednak ten błahy ból i zupełnie zagłębiłem się w uwalnianiu siebie. Co kilka minut odrywałem się od swego zajęcia by nieco skontrolować jak sprawa z rozpalaniem ognia przez ducha, i powiem, że szło mu to tragicznie. Od czasu do czasu z nerwów rzucał pierwszym przedmiotem jaki wpadł mu pod łapę hen daleko i wyżywał się na niczemu winnych patykach. I chyba kompletnie zapomniał o swoim gościu, którego to zamierzał upiec...
~*~
Korzystając z długiej nieuwagi ducha wymknąłem się cicho, prędko znikając mu z pola widzenia. Skoro stracił zmysł smaku, to zapewne węchu i całej reszty także, więc... Uzmysłowiłem sobie, że Ākiiro z całą pewnością nigdy mnie nie znajdzie. W końcu, pojawia się tylko raz na sto lat, więc już pewnie gdzieś zniknął – i ponownie pojawi się dopiero za cały wiek.
Po tym całym zdarzeniu uznałem, że nie potrzeba mi doświadczać więcej tego typu przygód...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz