Minęło tyle dni a ja nadal nie wiem gdzie jest mój brat. Mam nadzieję że po drodze nic złego go nie spotkało. A może za bardzo się o niego martwię, to pewnie dlatego że zwykle byliśmy razem. Nie chciałam go zgubić ani nic z tych rzeczy. Choć, może to i dobrze że od siebie odpoczniemy, w końcu nie możemy przez całe życie łazić za swoimi ogonami. To byłoby dziecinne i prostackie...za dużo to nie zdrowo. Lecz przyznać muszę z bólem że za nim tęsknie, za tym jego markotaniem, żartami a nawet opiekuńczością wobec mnie. Niestety czasem przesadza myśląc że nadal jestem małą tygrysicą która chodzi za ogonkiem starszego brata. Jednak doceniam jego troski o mnie, ponieważ nie wiadomo w jakie tarapaty wpadnę następnym razem...kiedyś to się działo. Szłam tak wspominając dawne czasy, ze spuszczoną głową ale jednak z uśmiechem na pysku. Jestem ciekawa jak King znajdzie drogę do tego stada...niech wraca szybko bo mam dosyć zmartwień. Wpatrywałam się w ziemię nie wiedząc do kąt idę, nie do końca znałam tereny stada w którym jestem zaledwie parę dni. Usłyszałam dziwny dźwięk, ktoś biegł rozpędzony w moją stronę, lecz zanim podniosłam głowę już leżeliśmy razem w kurzu . Ja wstałam dość dynamicznie spoglądając na wariata ściekowego. No to, przed czym uciekał, biegł bez celu? Otrzepałam się , bo leżenie w piasku po uszy to nic fajnego. Mruknęłam cichutko bo zaczęła boleć mnie łapa. Oj, nie dobrze. Samiec wstał, był również troszkę obolały.
-Przepraszam...
Wyszeptał i upadł, nie wiedziałam co się stało. Na jednej z łap miał krwawiącą ranę. Mnie pobolewała łapa, nie jest to chyba nic poważnego. Może i dobrze że na mnie wpadł...może ktoś mu to zrobił, albo coś? Z resztą to teraz nie jest najważniejsze, trzeba mu pomóc...bo sama to sobie rady raczej nie dam. Wzięłam głęboki wdech i ryknęłam głośno , z trzy razy. Za jakiś czas zjawił się Nosferatu , powiedziałam mu tyle ile wiedziałam. Zabraliśmy nieznanego mi samca do jednej z jaskiń. Za jakiś czas przybiegła jakaś tygrysica, kazano mi wyjść z jaskini. Ułożyłam się przed nią i zasnęłam na chwilę, ból z lekka ustał ale i tak kuśtykałam . Wstałam za jakiś czas, a raczej zostałam obudzona przez tę tygrysicę. Dowiedziałam się tyle iż ma na imię Soraka i jest szamanką, nie znalazłam nigdzie w pobliżu Feratu. Pewnie musiał gdzieś iść. Alfa zjawiła się za jakiś czas i przeprowadziła ze mną krótki wywiad...powiedziałam całą prawdę i dopiero wtedy zauważyła że kuśtykam. Kazała mi bym poszła do Soraki, by opatrzyła mi łapę. Okazało się że mam mocno stłuczoną, nie mogę biegać przez dwa dni i to tyle. Chciałam zobaczyć co u tego samca...bo powiedziano mi że już się przebudził. Pozbierałam parę jabłek ...bo tego się nie brzydzę i zaniosłam je mu.
-Hej. Czujesz się lepiej, mam coś tutaj dla Ciebie.
Uśmiechnęłam się...choć nie znałam go dobrze...chwilka, wcale go nie znałam. Jedyne co go wyróżniało od reszty, to kolor futra...ponieważ był niebieski...
<Weed?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz