Dziś wstałam bardzo wcześniej ponieważ wczoraj mało zjadłam mój brzuch zaczął wydawać znajome prawie każdemu odgłosy. Niestety, jestem wegetarianką i żeby się najeść potrzebuje czegoś więcej niż dwa jabłka i winogron. Z lekka zaczęłam się wkurzać swoją osobą, mój żołądek nie trawi mięsa, a może to jednak przesąd. Byłam już tak głodna że poszłam na polowanie , bez wahania zaczaiłam się w krzakach (co z tego że jestem wegetarianką, wiem jak się poluje) i czekałam na swoją ofiarę wiedząc że będzie cierpieć. Na chwile zamknęłam oczy myśląc o swoim życiu, czy dobrze robię chcąc zapolować na jakieś zwierze. Nie mam serca by to zrobić, a by zabić w wojnie...mam serce? Więc i upoluje to coś. Nagle moim oczom ukazał się bardzo piękny , miał brązowe futerko z kilkoma białymi łatkami. Skubał sobie trawkę jak gdyby nigdy nic. Nie czekając dłużej uroniłam łzę i wtopiłam kły w zwierze które tylko wydało z siebie okropny pisk i padło martwe. Zaczęłam jeść...chciałam zrobić to ze smakiem jak gdyby nigdy nic. Jednak udając że mi to wychodzi co chwile pozostawała mi gula w gardle...przynajmniej się najadłam. Wiem czego się dopuściłam i nie mam zamiaru tego ponawiać, za bardzo mnie to bolało. Chciałam z kimś o tym porozmawiać jednak wszyscy jeszcze spali ponieważ słońce jeszcze nie wzeszło. Zrobiło mi się niedobrze i bolał mnie brzuch, za kilka minut się uspokoił i musiałam się przejść. Patrząc na pierwsze promienie słoneczne które widać było na szczycie Mount Everest. Zachwycałam się pięknem natury jednak po chwili mój wzrok powędrował niżej. Zmrużyłam oczy dostrzegając rysy pewnej postaci, jednak pewności nigdy nie za wiele, ponieważ tego poranka było dość mgliście. Przez chwilę przez moją głowę przeszły dziwne myśli, że mam jakieś halucyny po zjedzeniu mięsa z królika. I tak też mogło być, wystraszona prawie zwróciłam śniadanie wiedząc że już nie zjem tego nigdy więcej. Jednak zżera mnie ciekawość , może nie mam racie, może ktoś tutaj jest i czyha na nasze stado. Jestem szpiegiem, stanowisko również mnie do tego zobowiązuje więc czas się tam wybrać i sprawdzić kto to. Wiedząc że droga jest długa mruknęłam i zaczęłam spokojnie iść, następnie przyśpieszyłam a po jakimś czasie zaczęłam z lekka dyszeć ze zmęczenia. Na szczęście byłam już na miejscu. Zaczęłam się bacznie rozglądać co chwilę warcząc, ponieważ wyczułam już jakiś dziwny zapach , wiedziałam że tutaj jest. Ryknęłam uśmiechając się by nie czuć strachu który podniósł już mój poziom adrenaliny , to zjedzenie królika źle na mnie działa. Czuje się jak po tym proszku który był w dziwnej folióweczce, ktoś mi o nim opowiadał żeby tego nie ruszać. A może ten królik go zjadł, chyba że jest to sama rzeczywistość a ja się okłamuje. Ten zapach stawał się coraz silniejszy, a ja zobaczyłam ruch w krzakach. Jednak kiedy się odwróciłam zobaczyłam coś czego nigdy bym się nie spodziewała. Za mną stał ogromny milusi zajączek, spojrzałam na niego i odetchnęłam mówiąc:
-Ale mnie nastraszyłeś maluchu.
On tylko spojrzał za mnie, dziwnie sparaliżowany stał jak słup soli. Pogłaskałam go a on co chwile się cofał. Ja jednak się nie przybliżałam. Po chwili jednak zrozumiałam o co chodziło , ponieważ poczułam oddech który był dość chłodny na moim karku. Walnęłam się łapą w czoło i wyszeptałam:
-Osz cholerka.
Tym razem odwracałam się powoli z uśmiechem od ucha do ucha, moje białe zęby raczej były dość widoczne. Inteligentna ja zamknęłam oczy kiedy stałam przed tym czymś , było mojego wzrostu lub większe ode mnie. Nie patrząc podniosłam do góry łapę i zaczęłam obmacywać to coś, ale trafiłam w złe miejsce.
-Auć!
Warknął ktoś. Po czym ze śmiechem mruknął dziwnie zachęcająco:
-Nie bądź taka szybka, mamy cały dzień.
Ten głos nie był mi wcale znajomy, był donośny i trzeba się przyznać bardzo męski. Z uśmiechem i ulgą otworzyłam oczy. Jednak był to zły ruch. Jak mały kociak poskoczyłam do góry pusząc się nadmiernie jak na widok typowego psa. Ja jedna zobaczyłam kogoś swojej rasy, jednak nie był to normalny tygrys. Biła od niego dziwna aura, jego zapach był raz silny raz prawie znikał. A jego postać przybierała postać tygrysa...tylko już nieżywego. Teraz to do mnie dotarło, był to duch, duch z Mont Everest. No tak, jak mogłam o tym zapomnieć. ale czyżby wybiło właśnie sto lat od jego pojawienia się?! Wooo, ale sobie dzień wybrałam i sytuację. Stałam tak napuszona przed jego obliczem. On tylko uśmiechał się chytrze i zaczął krążyć wokół mnie.
-Jak na tygrysicę wyrosłaś sporawa.
Musnął mnie ogonem, ja bojąc się co przez to chce powiedzieć stałam nieruchomo jak ten zając. Może przygląda się mi czy nadaje się na jedzenie, chwila....może naprawdę ten typ chce mnie zjeść. W końcu nie jadł już przez 100 lat! Chwila...są jeszcze inne potrzeby które samce lubią zaspakajać pewnie po tylu latach. Na tę myśl już po raz drugi prawie straciłam śniadanie, dobra przyznam się pobiegłam w krzaki i naprawdę je straciłam. Z ulgą odetchnęłam jednak kiedy wyszłam z krzaków stykałam się pyskiem z duchem . Przeskoczyłam go zwinnie i zapytałam:
-Czego Ty ode mnie chcesz?!
On usiadł jak gdyby nigdy nic i mruknął:
-Hmmm, to Ty tutaj przyszłaś. Więc czego Ty chcesz?
Oblizał się i podszedł do mnie. Ja postanowiłam być szczera i ze spokojem zewnętrznym (bo wewnętrznie cała się trzęsłam) usiadłam naprzeciwko samca. On wpatrywał się we mnie dość dziko, ja wyszczerzyłam kły posyłając cwaniacki uśmieszek.
-Nigdy jak ,,żyje'' nie widziałem takich pięknych zielonych oczy, pewnie pięknie wyglądasz w nocy.
Nie wiedziałam czy mam się bać czy nie.
-Yhh, dzięki.
Mój głos się troszkę trząsł. Pewnie już to wychwycił i wykorzysta to przeciwko mnie.
-Mogę Ci zadać parę pytań?
Wstał i się oblizał patrząc na mój ruszający się ogonek. Kiwnęłam głową i schowałam uśmiech.
-Więc zacznijmy od tego jak masz na imię? Czy masz partnera? Czy należysz to tamtego stada na dole? I czy przypadkiem nie chciałabyś mieć młodych?
To ostatnie pytanie mnie wystraszyło więc wstałam nie ukazując żadnych uczuć.
-Jesteś ciekawski jak ja. Mam na imię Xena, nie...nie mam partnera i nie mam zamiaru tak szybko go mieć. Tak należę tam i kocham to stado. Co do młodych jeśli nie mam partnera to jakim cudem mogłabym mieć młode?
Duch szepnął :
-Wyśmienicie, dziewica.
Po czym rzucił się na mnie, jednak ja szybko uniknęłam tego kładąc się i turlając. Nie podobało mi się to, samiec cmoknął i mruknął.
-Piękna i do tego inteligentna, na lepszą nie mogłem trafić. A teraz uspokój się i daj się ponieść emocjom.
Nie wiedziałam czy mam się śmiać czy płakać. Nagle w powietrzu zobaczyłam znajomą mi postać, była to moja smoczyca Star. Już chciała mnie złapać jednak , ryknęłam by poczekała. Znalazła się pod górą, miałam już plan.
-Dobrze dam się ponieść.
Mruknęłam do niego, zwodząc jego męskość. Z uśmiechem położyłam się na plecach blisko krawędzi. On podbiegł i z uśmiechem myśląc że dam mu się...zgwałcić mruknął. Jednak ja krzyknęłam:
-Przykro mi ale poczekasz sobie jeszcze 100 lat. Bye.
Po czym sturlałam się z Mount Everest. A raczej z jednego klifu, złapała mnie moja smoczyca i postawiła na ziemi. Ta przygoda zostanie w mojej głowie dość długo. A teraz muszę się przespać...Dobranoc.